Dzieć choruje, więc czas ostatnio upływa mi bardziej na gotowaniu rosołków i czytaniu książeczek, niż na dzierganiu czegokolwiek.
Zawzięłam się na frywolitkę. Daleko jeszcze do efektów jakie chciałabym osiągnąć ale zaczynam kontrolować to co robię. Tylko ten czas... jest to najbardziej pracochłonna technika plątania nitek jaką znam... wróć, przesadziłam... jaką poznaję :)
Między rosołkiem a kolejną lekturą "Słonia Trąbalskiego" powstał pokrowiec na telefon. Nieudolnie ozdobiony koślawym frywolitkowym kwiatkiem (powstałym przy ćwiczeniu dodawania koralików do robótki), ale i tak mi się podoba ;) Dodatkowo jest całkiem wygodny, nie spada z telefonu i łatwo daje się zdejmować. Robiłam na okrągło, więc niczego nie trzeba było zszywać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz